Czterdzieści dwie pomarańcze

2024-02-14 12:40:00(ost. akt: 2024-02-14 12:48:06)

Autor zdjęcia: pixabay

,,Czterdzieści dwie pomarańcze" to tytuł opowiadania napisanego przez Krystynę Sztramską nagrodzonego w konkursie O Laur Generacji „Miłość ma różne oblicza”.
Wchodzili do mieszkania zaskoczeni słodko-kwaśnym zapachem płynącym od porozkładanych na stole, parapetach, komodzie i półkach pomarańczowych kul. Gdyby nie tort trudno byłoby się domyślić powodu tej dziwnej dekoracji. Kwiaty musiały na razie poczekać, bo dzieciaki rozglądały się wokoło z zachwytem.
— Babciu, tu jest jak w gaju pomarańczowym! — krzyknął radośnie wnuczek.
— Policzymy? — starsza wnuczka już układała owoce w jeden rządek. — Możemy babciu wszystkie?
Skinęła głową, oparła się plecami o ramię męża. Ciekawe, czy się domyślił? Czy stanął mu przed oczami tamten dzień, gdy spotkali się po raz pierwszy?

Umówiła ich ze sobą wspólna koleżanka. Telefonicznie.
— Jest taki chłopak, któremu się bardzo podobasz. Marzy o znajomości z tobą! — powiedziała. — Chłopak jest naprawdę fajny i chyba byście do siebie pasowali!
— Przekonamy się! — roześmiała się filuternie.
Spotkała się z nim po kilku dniach w parku.
— Krystyna, Zbyszek! — Podali sobie dłonie.
Obrzuciła go szybkim spojrzeniem. Zwyczajny młody człowiek. Z papierową torebką w ręku zamiast kwiatów. Chyba z tego nic nie będzie!
Usiedli na ławce.
— Lubisz pomarańcze? — zapytał podsuwając jej torebkę pod oczy.
— O tej porze taki rarytas? — zdziwiła się.
— No tak, za tydzień Wielkanoc! Właśnie rzucili je do sklepu!
— Dziękuję! Uwielbiam pomarańcze! — Od razu wybaczyła mu ten brak kwiatów na pierwszej randce.
Obrała skórką, zanurzyła zęby w soczystym miąższu. Nadmiar soku spłynął jej po palcach. Spojrzała znad owocu chłopakowi w oczy. Były błękitne jak bezchmurne niebo i miały w sobie niezwykłe ciepło. Poczuła się przy nim jakoś tak spokojnie, bezpiecznie, jakby znała go od lat…

— Są czterdzieści dwie! — usłyszała nagle krzyk młodszej wnuczki.
— Czterdzieści dwie pomarańcze, bo czterdziesta druga rocznica ślubu? — odkryła jedna z córek.
— Bingo! — zawołała. — Każda pomarańcza to jeden rok, czasem piękny jak wasze narodziny, budowa domu, cudowna praca, pisanie wierszy czy opowiadań. Czasem smutny jak choroby, rozstania z bliskimi, śmierć. Ale zawsze razem, zawsze blisko, zawsze otwarci na siebie.
— Dobrze, że kupiłem wtedy te pomarańcze! Stałem w kolejce po nie kilka godzin! — Zbyszek objął ja ramieniem. — One przyniosły mi szczęście!
— Musiałeś mnie jakoś przekupić! — Roześmiała się zarzucają mu ręce na szyję.
— Ja? To przecież tobie zależało na naszym spotkaniu! Bożenka przez kilka tygodni wmawiała mi, że jest taka dziewczyna, której się bardzo podobam i marzy o znajomości ze mną. W końcu skapitulowałem…
— To nie było tak…! — zaczęła, ale nie dokończyła, bo córki, zięć i wnuki zaśpiewały „Sto lat” podchodząc do niej i do męża z kwiatami.
— No, to teraz można już konsumować torcik? — Zięć oblizał demonstracyjnie usta.
Popatrzyła ciepło w oczy swoich bliskich. Pocałowała męża w usta. Smakowały jak pomarańcze, które wtedy, dwunastego kwietnia tysiąc dziewięćset siedemdziesiątego dziewiątego roku przyniosły jej i jemu szczęście…

Krystyna Sztramska


2001-2024 © Gazeta Olsztyńska, Wszelkie prawa zastrzeżone, Galindia Sp. z o. o., 10-364 Olsztyn, ul. Tracka 5