Zobaczyłem głód, biedę, widziałem dzieci wyciągające ręce po jedzenie

2020-05-23 17:00:00(ost. akt: 2020-05-22 10:35:56)

Autor zdjęcia: archiwum prywatne

Daniel Kasprowicz jest dietetykiem klinicznym oraz świeckim misjonarzem pochodzącym z naszego powiatu. W 2011 roku po raz pierwszy poleciał na Madagaskar, aby pomagać niedożywionym ludziom, szczególnie dzieciom. Napisał dwie książki i planuje wydać trzecią.
Od zawsze czułeś potrzebę niesienia pomocy innym?
— Zadałaś mi niestandardowe pytanie. Nikt mnie jeszcze o to nie pytał (śmiech). Jeśli chodzi o potrzebę niesienia pomocy innym ludziom, to ona zawsze gdzieś tam we mnie była. Na początku miała ona trochę inny charakter. Jako mały chłopiec, dziecko, nastolatek pomagałem jako harcerz. Później, w liceum mieliśmy koła – Caritas i PCK, na które chodziłem. Najwięcej wydarzyło się podczas studiów. Wtedy faktycznie mogłem brać udział w realnej pomocy drugiemu człowiekowi np. w ramach wolontariatu chodziliśmy do pewnej starszej pani, rozmawialiśmy z nią, robiliśmy zakupy, czasem posprzątaliśmy - po prostu pomagaliśmy. Wtedy chęć niesienia pomocy się nasiliła. Oczywiście w domu rodzice też uczyli mnie, że należy pomagać. Jako najmłodsze dziecko w domu otrzymywałem najwięcej pomocy (śmiech). Dzięki temu miałem już taki wzorzec psychologiczny. Wszystko zostało spięte podczas mojego pierwszego wyjazdu na Madagaskar. W 2011 roku, gdy pojechałem po raz pierwszy, zetknąłem się z ludźmi, którzy potrzebują realnej pomocy, którzy borykają się z takimi problemami, o których my czytamy w książkach, a u nich to jest codzienność. Ta chęć niesienia pomocy jeszcze bardziej się zacieśniła i tak trwa do dzisiaj.

Obrazek w tresci

Daniel Kasprowicz - misjonarz, dietetyk, student pielęgniarstwa


Odczuwałeś jakieś obawy przed podróżą na Madagaskar? Co właściwie Cię do tego skłoniło?
— Wiesz co, to była taka dość śmieszna historia. Nie czułem obawy, to było bardziej zaprzeczenie. To jak wyjechałem pierwszy raz na Madagaskar, nazywam zbiegiem okoliczności. Kolega miał lecieć na Madagaskar z dwiema paniami dentystkami. Zorganizował taką akcje pomocową - dentystki miały jechać do malgaskiej wioski i leczyć zęby. Jedna pani zrezygnowała, po tym jak zdała sobie sprawę, że nie ma tam bieżącej wody, prądu, warunki są nieszczególne. Dostałem wtedy SMS-a, czy nie chcę jechać na Madagaskar. Odpisałem mu, że chcieć, to bym chciał, ale nie mogę, bo jako student nie mam pieniędzy, były egzaminy, praktyki i cała masa innych rzeczy. W głowie mi się nie mieściło to, żeby lecieć gdzieś i poświęcić na to tyle czasu. Z tyłu głowy jeszcze była taka myśl, że nigdy nie wyjechałem za granicę, a co dopiero nagle ruszyć na drugi koniec świata. Nie było w tym strachu, obawy, ale zwyczajne, ludzkie wytłumaczenia. Chcieć zawsze chciałem, ale zawsze była taka lista zaprzeczeń. Godzinę po otrzymaniu SMS-a kolega napisał ponownie. Wysłał mi bilet i napisał „Jak chcesz to lecisz”. Bilet kupiony oczywiście na kredyt, spokojnie już spłacony (śmiech). No i to się spełniło, wydarzyło w ciągu zaledwie kilku godzin. Najpierw poczułem euforię, a później trochę strach. Ale na szczęście nigdzie mnie nie aresztowali, ciągle żyje (śmiech).

Pierwsze wrażenie po przyjeździe na Madagaskar…
— Pamiętam, jak lądowałem na Nosy Be. To taka wysepka koło Madagaskaru. Ja się zawsze z tego śmieję, bo pracuje już na wyspie sześć lat, więc teraz wiem, że Nosy Be to taka turystyczna wyspa. Gdy wylądowałem tam poczułem ciepło, nie spodziewałem się, że gdzieś na świecie może być aż tak ciepło. To był taki podmuch powietrza jak z suszarki. Wtedy poczułem też intensywny zapach wanilii, kakao i ylang ylang. Wtedy nie wiedziałem, co to, później dopiero się dowiedziałem. To było pierwsze wrażenie po wyjściu z samolotu. Potem zauważałem powoli przepaść pomiędzy Nosy Be, a wioską do której zmierzaliśmy, czyli Bemaneviky. Żeby się do niej przedostać musieliśmy dopiero przepłynąć na Madagaskar. Tam właśnie zobaczyłem głód, biedę, widziałem dzieci wyciągające ręce po jedzenie, młodzież, która się nie uczyła, niepełnosprawnych, którzy żyli w fatalnych warunkach…Teraz pomagam tam, gdzie jest faktycznie skrajna bieda, ubóstwo, nędza. Zupełnie inaczej się na to patrzy. Wiele osób nie leci na Madagaskar, a na Nosy Be. Później podróżują do innych miejscowości i są przerażeni nędzą i biedą, ale zazwyczaj nie trafiają do samego Madagaskaru, do najuboższych miejscowości. Nadal nie widzieli tego, co tam się dzieje. Nosy Be to turystyczna miejscowość, w jakiś taki europejski sposób przystosowana do życia. Niestety dobijamy do końca człowieczeństwa, bo zaczyna się coś takiego jak wolonturyzm. Ludzie podróżują, aby zobaczyć, jak wygląda bieda. Zawsze denerwuje mnie to, jak jadę i widzę, że ludzie robią sobie zdjęcia z małym afrykańskim dzieckiem. Też mam zdjęcia z afrykańską młodzieżą, ale są to moi przyjaciele. Znamy się z imienia i nazwiska, spędzamy ze sobą czas. To tak, jakbym robił zdjęcie z przyjaciółmi w Polsce. A Ci turyści zaczepiają obce dziecko, żeby tylko zrobić sobie z nim zdjęcie…

Obrazek w tresci

Chłopiec, któremu pomógł Daniel

Jak żyją mieszkańcy Madagaskaru?
— W małych wioskach życie toczy się na zewnątrz. Mają oni lepianki, domy z błota, domy z bambusa, ale tylko w nich śpią. To są małe izdebki, gdzie 5-10 osób, czyli cała rodzina śpi. Życie dzienne toczy się poza domem. Od rana uprawiają ziemię, wypasają bydło, sprzedają co tylko się da, przygotowują też ryżowe chlebki na sprzedaż. Żyją bardzo prosto, używają prostych narzędzi. Chociaż powoli ta technologia XXI wieku też się tam przebija. Absurd tego świata jest taki, że w Afryce, w Madagaskarze może być osoba, która żyje w lepiance z błota, nie ma bieżącej wody, je jeden posiłek dziennie, ale ma smartfona, w którym może zobaczyć wodę, posiłki… Facebook dotarł na Madagaskar i jest tak tani, że stać na niego nawet te osoby, które nie mają co jeść. To ten niepoprawny globalizm. Rozdaje się telefony, czasem za darmo, czasem za grosze. Tygodniowy Facebook na Madagaskarze kosztuje niecałą złotówkę. Sama aplikacja. To nie jest na cele zdrowotne, czy edukacyjne i to jest przykre… Co nie umniejsza biedzie i nieszczęściu, które spotkało tych ludzi.

W tym regionie bieda nie jest jedynym problemem. Jakie choroby dotykają mieszkańców?
— Dla mnie, jako dla dietetyka najgorsze jest niedożywienie. To nie jest tak, jak czasem pokazują nam niektóre organizacje międzynarodowe, że idzie się ścieżką i widzi się niedożywione, wychudzone dzieci. Niedożywienie i głód to coś wstydliwego na Madagaskarze. Ludzie głodni i wychudzeni chowają się przed społeczeństwem. Często umierają gdzieś samotnie… Niedożywienie małych dzieci jest przerażające. Mamy XXI wiek, walczymy z epidemią koronawirusa, na który wydajemy miliardy dolarów, a głód jest zdecydowanie łatwiejszy do wyleczenia i nadal nie możemy sobie z tym poradzić. To bardzo smutne. Jest wiele opinii, żeby nie pomagać tym ludziom, że muszą sami to zwalczyć. To byłoby kosztem dużej umieralności, zwłaszcza dzieci. To niedożywienie jest znaczące, miesięczne dziecko ważące 2 kg albo roczne dziecko, które nie chodzi, nie mówi, bo jest aż w takim stopniu niedożywione. Kolejnym problemem jest malaria. Malaria pochłania znacznie więcej ofiar niż covid-19 . Rocznie od kilkunastu lat prawie 450 000 osób umiera na malarię. Mamy też specyficzną chorobę w naszym rejonie, nazywa się schistosomatoza, to choroba pasożytnicza, jedna z najbardziej popularnych w Afryce. Zabija powoli i zbiera spore żniwo…

Obrazek w tresci

Rocznie od kilkunastu lat prawie 450 000 osób umiera na malarię...

Jak możemy pomóc ludziom mieszkającym na Madagaskarze?
— Form pomocy jest bardzo dużo. Ilu misjonarzy, ile fundacji, ile organizacji - tyle pomysłów. Opowiem o mojej inicjatywie. Z racji tego, że jestem misjonarzem, dietetykiem skupiam się przede wszystkim na pracy z niedożywionymi dziećmi, ale też ogromną uwagę poświęcam kobietom. Kobiety mają straszne warunki życia w Afryce. Kobieta ma mniejsze prawa, ostatnia je posiłek, ostatnia jedzie do lekarza, nie rodzi w godnych warunkach. Dlatego dla takich kobiet i dla takich dzieci chcę wybudować szpital, w tym regionie, gdzie jeszcze szpitala nie ma. Zbieram najróżniejsze ofiary na ten cel. Prowadzimy też zbiórkę na Facebooku: „Daniel Kasprowicz i pingwiny budują szpital na Madagaskarze.” Zebraliśmy już ponad 50%, został nam miesiąc do pełnej kwoty, dlatego zaczyna się robić pod górkę. Można też adoptować dzieci na odległość.

Na czym polega adopcja na odległość?
— Adopcja na odległość polega na tym, że jedna rodzina, czy grupa przyjaciół, bądź klasa czy szkoła w Polsce adoptuje dziecko z Madagaskaru, przesyłając rocznie około 800 złotych. Dzięki temu dziecko ma zapewnione wyżywienie, może chodzić do szkoły, ma zapewnione przybory szkolne oraz leczenie, gdy jest chore. To taka fajna, mądra pomoc, bo nie przekazuje się konkretnej rzeczy, a daje edukacje, opiekę zdrowotną i dziecko może się rozwijać i mieć lepszą przyszłość. Można do mnie wysłać maila: d.kasprowicz1990@gmail.com i tam napisać, że jest się zainteresowanym adopcją, a ja wówczas poinstruuję, co dalej zrobić. Osoba adoptująca dostaje zdjęcie dziecka, krótki życiorys, raz lub dwa razy w roku dostaje sprawozdanie, co się wydarzyło na Madagaskarze i w tym regionie. W tym roku zatrudnię również jedną malgaską panią, która ma ukończone studia pedagogiczne. Zajmie się ona tymi dziećmi, dlatego, że zostałem postawiony w ciężkiej sytuacji, zostałem przeniesiony do innej miejscowości. Podejmuje się adopcji w dwóch miejscach. W tym miejscu, w którym mnie nie będzie, ona się nimi zajmie. Raz, pomoże to jej finansowo, a dwa będzie ona prawnym opiekunem tych dzieci. Mam do niej bardzo duże zaufanie. Będzie przekazywała żywność dzieciom, chodziła z nimi do szkoły, czy do lekarza, gdy będzie to konieczne.

Wspomniałeś też o zbiórce na budowę szpitala, którą możemy znaleźć na Facebooku… Każdy może do niej dołączyć i licytować?
— Licytować i wystawiać na aukcji może każdy. Można wystawić rzecz lub usługę (czyli może to być książka, którą przeczytaliśmy i chcemy oddać na licytację lub np. usługa fryzjerska, czy np. wykonanie tatuażu). Pomysłów na usługi i przedmioty jest naprawdę masa. Im więcej osób bierze udział w tej akcji, tym większe prawdopodobieństwo, że znajdzie coś fajnego dla siebie. Możemy kupić potrzebną nam rzecz, czy usługę, a jednocześnie pomóc w budowie szpitala.

Czytałam, że budowa ma się niedługo zacząć. W obecnie panującej sytuacji epidemicznej ten plan się odwlecze?
—Były chwile kryzysu, ale Madagaskar odmraża się szybciej niż Polska. 16 czerwca lecę na Madagaskar i w ciągu miesiąca zaczniemy budowę. Miałem wrócić w październiku do Polski na uczelnię, ale zostanę na Madagaskarze półtora roku. Jestem na indywidualnej formie organizacji studiów pielęgniarstwa i staram się odbyć część przedmiotów zdalnie - teoretycznych, a potem wrócić na 4 miesiące i odbyć część praktyczną. Pandemia pokrzyżowała plany. Nie ma spotkań misyjnych, nie ma spotkań autorskich. Ciężko zbierać fundusze na cele misyjne. Dlatego teraz sprzedaję książki mojego autorstwa, z których marżę przeznaczam na cele misyjne, w tym budowę szpitala.

Opowiedz nam więcej o Twoich książkach…
— Napisałem dwie książki. Pierwsza część pt. „Kilasymandry. Madagaskar nauczył mnie kochać” została dodrukowana po 5 latach. Jest ona poprawiona, wprowadziłem 8000 poprawek, są w niej nowe zdjęcia, opisane nowe historie. Napisałem ją po pierwszym roku spędzonym na Madagaskarze. Druga część, czyli „Hazo mena. Marzenia z czerwonej wyspy”, to kolejne lata spędzone na Madagaskarze. Opisuje w niej prace z niedożywionymi dziećmi, więc jest więcej przygnębiających historii, ale pokazuje ona rzeczywistość taką, jaka jest na wyspie. Jeżeli dobrze pójdzie to wyjdzie i trzecia część.

A jakie jest Twoje marzenie?
— Obecnie moim marzeniem jest to, aby wspomniany szpital powstał i funkcjonował, żebym mógł tam pracować i pomagać wielu ludziom.


Katarzyna Wiśniewska

Komentarze (3) pokaż wszystkie komentarze w serwisie

Komentarze dostępne tylko dla zalogowanych użytkowników. Zaloguj się.

Zacznij od: najciekawszych najstarszych najnowszych

Zaloguj się lub wejdź przez FB

  1. Ojciec #2925585 | 37.248.*.* 26 maj 2020 11:15

    Ojciec tadeuszek z Torunia tyż ma kasy jak lodu Niech pomaga

    odpowiedz na ten komentarz

  2. . #2925558 | 80.53.*.* 26 maj 2020 10:34

    Watykan ma dużo kasy

    odpowiedz na ten komentarz

  3. Bch #2925133 | 37.248.*.* 25 maj 2020 08:59

    I co z tego??? Oprócz lansu w lokalnej prasie

    odpowiedz na ten komentarz

2001-2024 © Gazeta Olsztyńska, Wszelkie prawa zastrzeżone, Galindia Sp. z o. o., 10-364 Olsztyn, ul. Tracka 5