Patłaj Jan Świątek pochodził z Działdowa

2020-09-19 20:00:00(ost. akt: 2020-09-19 13:16:00)
Z naszą redakcją skontaktował się Wiesław Pluta: ,,pani redaktor, uprzejmie proszę o zamieszczenie tekstu w Waszej gazecie w celu odnalezienia bohatera opowiadania. Bardzo chciałbym się z nim spotkać, porozmawiać. Mam nadzieję, że żyje. Może ewentualnie rodzina. Jest to fragment przygotowywanej przeze mnie książki pt."ORP "Rdzawik" - Z falą i pod falę" - wspomnienia życia okrętowego w Mar. Woj-u. Podtytuł z falą i pod falę nawiązuje do życia pozasłużbowego. Czyli służę Ojczyźnie kochanej z regulaminem i nieregulaminowo". Osoby, które posiadają informacje na temat Jana Świątka proszone są o kontakt z redakcją: dzialdowo@gazetaolsztynska.pl lub 896256982.
,,Na okręcie wydawanie posiłków wyglądało następująco. Dyżurni pomieszczeń „A” i „B” przynosili do kuchni zestawy talerzy płytkich. Talerze wykonane były z plateru. Patłaj ustawiał je na kuchennym zawiasie, podzielone na dwa stosy. Dyżurni zabierali w baku zupę do swoich pomieszczeń. Tam każdy sam nalewał sobie tyle, ile chciał. Dodatkowo w zupie pływały kawały skóry wieprzowej, które każdy mógł sobie sam nałożyć. Po drugie danie trzeba było samemu iść do kuchni. Patłaj nakładał porcje i z porcją maszerowało się do pomieszczenia, żeby spożyć posiłek. Jak wcześniej wspomniałem, Patłaj miał już dwa lata zaliczone. Kiedy stawałem przed nim, marszczył czoło i żądał, abym pokazał, że mam czyste ręce.
- Baniol, co chciał? – pyta.
- Proszę o wydanie drugiego dania - meldowałem.
- Baniak łapy mył? – padało pytanie.
- Tak – odpowiadałem – baniak łapy mył. Należało zawsze repetować, potwierdzając wykonanie polecenia. Np. komenda do sternika – ster lewo 15 należało repetować. Ster lewo piętnaście, a kiedy ster już leżał lewo piętnaście należało potwierdzić wykonanie rozkazu - ster leży lewo piętnaście.
- Pokazać łapy – padała komenda. Po tym, należało zademonstrować wyciągnięte dłonie, obrócić: góra - dół i w tym momencie, „patłaj”, krótkim około 40 cm ebonitowym prętem, walił po dłoniach. Pierwszym razem przywalił mi mocno, zabolało, zacisnąłem zęby… wziąłem talerz i poszedłem na pomieszczenie. Tak było, jak „płynęło się z falą”. Na drugi dzień przygotowany czekałem na momenty, kiedy będzie chciał mnie uderzyć. Szybkim ruchem odsuwałem rękę w bok. I „garkotłuk” sam sobie przywalił po brzuchu.
- O ty, k..., baniolu… pier... – padło z uznaniem (?)
- Od dziś nie będzie już pokazywania rąk. I całej tej zabawy – zapowiedziałem. Wziąłem swoją porcję i poszedłem na pomieszczenie.
Następnego dnia ponownie stoję przed kambuzem po swoja porcję.
- Na co baniol liczy? – padło.
- Proszę o wydanie porcji obiadowej.
- A łapy mył?
- …
Nałożył na talerz porcję i kiedy wyciągnąłem rękę po talerz, ten szybko wypiął ten plastyk i solidnie uderzył mnie w dłoń. Uderzył tak, że dostałem po kościach palców. Zabolało, oj, zabolało!. Popatrzyłem na niego i bez słowa, pozostawiając talerz, poszedłem na pomieszczenie. Usiadłem przy stole. W tym momencie na pomieszczenie wszedł Patłaj z talerzem. Podszedł do mnie, postawił talerz przede mną.
- I żeby mi to, baniolu, ostatni raz było, że marynarz nie chce jeść!!!

Na następny dzień na obiad był kurczak pieczony. Baniactwo zawsze dostawało porcję skrzydełka i kawałek piersi. Porcja udka zarezerwowana była dla starszych służbą. Kiedy przyszła moja kolej odbioru porcji usłyszałem:
- A baniol na co liczy?
- Baniol Pluta liczy na porcję udka i dodatkowo na dwie szyjki.
Patłaj bez zbędnych słów nałożył porcję udka i dwie szyjki. Szyjki były pozaporcjowe. Podał mi całą porcję obiadową.
- Baniol zadowolony?
- Baniol zadowolony! – padło w odpowiedzi.

Później moja współpraca z Patłajem uległa dalszej rozbudowie. Pozwalał mi na smażenie chleba na patelni z możliwością posypki cukrem. Kilka razy udało mi się podebrać mu z patelni placki ziemniaczane przez luk kuchenny, który czasami był otwarty tak, że mogłem sobie podebrać, a czasami zamykał się (sam?), jak tylko próbowałem wsunąć rękę. I raz w prezencie z okazji moich urodzin na szafce kuchennej pod lukiem kuchennym znalazłem puszkę mleka kondensowanego słodkiego. Pycha. A później zostałem prowiantowym i sam sobie udzielałem nagrody, np. w postaci prawa do spożywania, czegoś co było nazywane szumnie - śmietaną. W ilości 2,0 litry na dekadę. Ta śmietana nie miała porównania do śmietany obecnie serwowanej w sklepach 12%, 18% czy 36% zawartości tłuszczu. Obecne mleko z 3,2% zawartością tłuszczu może spełniałoby warunki ówczesnej śmietany. Wtedy śmietanę sprzedawano w słoiczkach 0,125 g. w cenie 6, 20 zł/za słoiczek, a litr mleka w cenie 2,75 zł.
Patłaj Świątek pochodził z Działdowa. Później po służbie „załapał” się do pracy w Dalmorze i ponownie spotkaliśmy się, kiedy byłem już rezerwistą. Nasz okręt stał wtedy na stoczni. Nasze spotkanie, wyglądało tak.
Miałem służbę PDO. Okręt stał na doku w stoczni Marynarki Wojennej, do naszego doku zacumowali jakiś statek rybacki z Dalmoru. Pogoda była piękna, ciężko wypracowanym zwyczajem udałem się na dziób okrętu, tam pod spardekiem dziobowej armaty ułożyłem sobie z materaców leżakowisko i rozebrany do majtek z opaską Podoficera Dyżurnego uwaliłem się, aby „łapać rentgeny”, czyli zacząłem się opalać. Leżakuję sobie niczym mors na plaży. W pewnym momencie słyszę cichutki głos.
- Plutka, a kuku baniolu! - z półsnu wybudzony rozglądam się w poszukiwaniu tego bandyty, który nic a nic nie okazuje szacunku dla rezerwisty (kilka dni dzieliło mnie od rozmienienia stówki, co oznaczało, że od tego momentu na okręcie nie robię już nic, tylko przygotowuję się do życia w cywilu). Nikogo jednak nie widzę, leżę dalej plackiem.
- Plutka... baniolu - znowu słyszę. Tego już za dużo, miarka się przebrała, decyduję, wstaję i wchodzę pod spardek, aby złapać bandziora.
- Plutka, baniolu, nie chowaj się za armatę – słyszę. Wychylam się i wtedy dociera do mojej świadomości, że głos dobiega z góry. A stoję przy burcie „rybaka”. Podnoszę głowę i widzę, jak ktoś chowa się za burtę.
- Nie chowaj się… widzę cię! - krzyczę głośno. Po chwili ten ktoś wychyla się w moją stronę, patrzę i własnym oczom nie wierzę, za burtą stoi nasz dawny kucharz – Patłaj Świątek. Dostałem zaproszenie do niego na statek, razem z Wieśkiem Grycukiem, Włodkiem Fionikiem - obaj z białowieszczańskiej puszczy, jak o nich mówiliśmy i Leonem Ożógiem z Myślenic koło Krakowa. Maszerujemy na „pokład „rybaka”. Jan był kucharzem na tym statku, ugościł nas wybornie. Jedliśmy owoce morza, banany, pomarańcze, czekolady, piliśmy białą, czystą, piliśmy kolorową whisky, piliśmy wszystko, co nam wlewał w szklanki. Po drugiej w nocy nasze „baniaki” przenieśli nas na nasz okręt. Oj, ostro daliśmy w palnik. Przez dwa dni nie wychodziłem na pokład. Kiedy po tej kwarantannie wyszedłem na pokład, zobaczyłem, że „Rybaka” już nie było. Jan Świątek gdzieś popłynął, a może się rozpłynął w moim śnie.
Patłaj, mam nadzieję, że czytasz to, serdecznie pozdrawiam."

Wiesław Pluta



Komentarze (1) pokaż wszystkie komentarze w serwisie

Komentarze dostępne tylko dla zalogowanych użytkowników. Zaloguj się.

Zacznij od: najciekawszych najstarszych najnowszych

Zaloguj się lub wejdź przez FB

  1. WIESŁAW PLUTA #2974949 | 10.10.*.* 21 wrz 2020 11:04

    W naszej TVP pokazywany był film rysunkowy O smoku Wawelskim i tam wystepował kucharz nadworny Smoka Wawelskiego Bartolini herbu zielona pietruszka. Ile razy widziałem tepostac , zawsze kojarzył mi sie z moim Patłajem Janem Świątkiem, podobieństwo całkowite.

    odpowiedz na ten komentarz

2001-2024 © Gazeta Olsztyńska, Wszelkie prawa zastrzeżone, Galindia Sp. z o. o., 10-364 Olsztyn, ul. Tracka 5