Jadwiga Marcjanik i Małgorzata Słomkowska z Janowa: Nasze kultury się przenikają

2021-12-25 16:00:00(ost. akt: 2021-12-22 13:13:06)
Małgorzata Słomkowska (z lewej) i Janina Marcjanik

Małgorzata Słomkowska (z lewej) i Janina Marcjanik

Autor zdjęcia: Zuzanna Leszczyńska

Janowo leży na pograniczu trzech kultur: mazowieckiej, kurpiowskiej i mazurskiej, które wzajemnie się przenikają. O tradycyjnych Świętach Bożego Narodzenia, zwyczajach i obrzędach rozmawiamy z mieszkankami Janowa: Jadwigą Marcjanik i Małgorzatą Słomkowską.
— Janowo, niegdyś miasto w województwie mazowieckim, zdegradowane w 1869 roku. Obecnie należy do województwa warmińsko-mazurskiego, oddzielone od Północnego Mazowsza rzeką Orzyc. Leży na pograniczu trzech kultur: mazowieckiej, kurpiowskiej i mazurskiej, które się wzajemnie przenikają. Janowo to bardziej Warmia i Mazury czy raczej Mazowsze? 
Małgorzata: Zdecydowanie Mazowsze! Chociaż wydaje nam się, że młodzi już bardziej czują, że przynależą do Warmii i Mazur. Jednak nasze tradycje to właśnie przenikanie się tych trzech kultur. Przed wojną Janowo należało do powiatu przasnyskiego, który, jak podają źródła, częściowo jest kolebką kultury kurpiowskiej. Ważniejsze sprawy administracyjne, sądowe janowianie załatwiali w Przasnyszu. Jeździli na jarmarki do Chorzel, ramię w ramię walczyli o wolność i niepodległość czy zawierali małżeństwa. Moja babcia pochodziła ze Szczawina na Kurpiach. W czasie wojny razem z moim dziadkiem pracowała u niemieckiej rodziny w Nidzicy. Wyszła za niego za mąż i zamieszkała w jego rodzinnym Janowie. Zatem ta kultura i w moim rodzinnym domu jest obecna. 

— Są Panie rodowitymi janowiankami?
Jadwiga: Jestem janowianką od urodzenia.
Małgorzata: Moi dziadkowie ze strony mamy pochodzą z Janowa, natomiast mój tata z gminy Janowiec Kościelny. Po ślubie rodzice zamieszkali w Kucach. Do piątego roku życia mieszkałam z dziadkami w Janowie, następnie z rodzicami, a po skończeniu 18 lat ponownie, na stałe tutaj zamieszkałam.

— Janowo i Janowiec leżą bardzo blisko siebie, a jednak mentalność mieszkańców zdecydowanie się od siebie różni.
Małgorzata: Janowianie nie zawsze lubili się z mieszkańcami Janowca Kościelnego. Tam mieszkała szlachta, a tu niezamożni mieszczanie - "łyki". Dlatego zdarzało się, że przed wojną janowianie pracowali u zamożnych gospodarzy. Teraz na szczęście jest inaczej. Nasze gminy chętnie ze sobą współpracują. Wymieniamy się doświadczeniami na temat tradycji, kultury czy historii. Wspólnie też organizowaliśmy akcje charytatywne.

— Podobno Boże Narodzenie było dla janowian najważniejszym świętem religijnym.
Małgorzata: Tak było od wieków. Najstarsze informacje, jakie udało nam się pozyskać pochodzą sprzed II wojny światowej. Wszyscy solidnie przygotowywali się do przyjścia Bożego Syna. Jak opowiadały mi moja prababcia i sąsiadki był to szczególny okres w ich życiu. Jako dziecko, aż do śmierci dziadków miałam okazję przeżyć ten czas w ich domu.

— Wigilia, którą pamiętają Panie z okresu dzieciństwa różni się od tej obchodzonej współcześnie?
Jadwiga: Kiedyś było zdecydowanie skromniej. Były pierogi, barszcz, zupa grzybowa. Jak kogo było stać. Teraz robimy więcej potraw. 
Małgorzata: Obecnie należymy do województwa warmińsko- mazurskiego. Media, szczególnie w okresie przed świętami, przybliżają nam zwyczaje świąteczne z różnych zakątków świata. Wszyscy czekamy na Boże Narodzenie. Nie da się nie zauważyć, że nadal czujemy magię świąt, ale w wielu przypadkach komercyjną. Z dzieciństwa pamiętam tradycyjną Wigilię. Babcia i dziadek opowiadali mi, że przed wojną było bardzo biednie. W Janowie mieszkali niezbyt zamożni gospodarze. Oczywiście niektórym powodziło się lepiej. Jednak w większości były to małe, kilkuhektarowe rodzinne gospodarstwa. Najczęściej jadało się barszcz grzybowy na zakwasie z kapusty kiszonej. Była też zupa śledziowa ze śmietaną i dobieranymi, gotowanymi ziemniakami, rzadko na stołach pojawiała się ryba. Z ciast wypiekano najczęściej placek drożdżowy.

Jadwiga: Ale były rodziny, których nie było nawet stać na śledzia, więc mówili na to ,,dziki śledź". Była to sama woda z octem.

Małgorzata: Pamiętam też kapustę z grochem, pierogi z grzybami, twarogiem czy jagodami.

Jadwiga: Pierogi ze śliwką suszoną, kapusta z grzybami, kompot z suszu. 

Małgorzata: Mieszkańcy Janowa nie mieli sadów, więc większość owoców na kompot była zbierana na miedzach. Był to wolny pas ziemi między sąsiadującymi ze sobą polami, gdzie rosły gruszki „ulęgałki”, śliwki i drobne jabłka.

Jadwiga: Kompot z suszu robię do dziś, ale nie wszyscy chcą go pić. Ja mówię, że to kompot wigilijny, tak jak kiedyś, a oni na to, że niedobry (śmiech).

Małgorzata: W moim domu pojawił się barszcz czerwony z uszkami. 

Jadwiga: Specjalnie na Wigilię gniotło się też makaron z makiem. Robiliśmy też kapustę duszoną z łazankami. 

— W Janowie bardzo ważny był też czas poprzedzający Boże Narodzenie, czyli adwent. 
Małgorzata: Tak, ponieważ janowianie byli bardzo religijni. Adwent zaczynał się roratami. O 6 rano już wszyscy szli do kościoła, rzadko zdarzało się, że nie było jakiegoś mieszkańca. Każdego dnia, przed roratami, grano na ligawkach - drewnianych, dość dużych trąbach lub kołatkach. Ja tego już nie pamiętam, ale opowiadała mi o tym moja prababcia. Janowianie bardzo przeżywali mszę odprawianą przed wschodem słońca, ponieważ symbolizowała ona mroki grzechu, duchowej śmierci przed przyjściem na świat Światła, czyli Zbawiciela. Właśnie ku temu Światłu podążali z zapalonymi lampami naftowymi. Ich blask odbijał się od połyskującego mrozem śniegu i tworzył niesamowity nastrój.
Adwent był też bardzo postny. Mieszkańcy przestrzegali ścisłego postu w środy i piątki. Nie okraszano wtedy potraw tłuszczem. Do dziś pamiętam smak kapuśniaku zasypywanego pęczakiem, zacierek na mleku, zupy-zalewajki, klusków z ziemniaków czy dyni, podsmażanych pyz z twarogiem. Bardzo lubiłam jak babcia z mąki, wody i soli robiła mi placki pieczone bez tłuszczu na kuchni, na tzw. fajerkach. Były bardzo chrupiące. Nie wiem, może mąka była kiedyś inna?

Jadwiga: Kiedyś były bardzo dobre mąki. Poza tym w Janowie był młyn, i ludzie mieli swoją mąkę na miejscu. 

Małgorzata: Babcia opowiadała mi też, że w adwencie ludzie wieczorami często się spotykali. Kobiety darły pierze. Jeśli w domu była córka, matka musiała jej przygotować posag. A były to m.in. puchowa poduszka i pierzyna. Niektóre gospodynie przędły na kołowrotkach, dziergały na drutach skarpety, szaliki, czapki i swetry, a na szydełku przepiękne serwetki, obrusy, pokrowce na poduszki. Mam jeszcze po mojej babci firanki, zachowały się też ręcznie haftowane serwetki z napisem ,,Bóg w dom, gość w dom", wieszane nad stołem w kuchni. 

Jadwiga: Kiedyś mieliśmy bardzo dużo wyszywanych rzeczy: ,,Dzień dobry" na chustach albo ,,Witamy" na serwetach. W każdym domu wisiała taka makata. 

Małgorzata: Pamiętam, jak dziadek mi opowiadał, że zawsze w domu musiały być chleb i woda. Gdyby trafił się gość, trzeba było go poczęstować. 

— W Janowie przywiązywano dużą wagę do takich obrzędów. 
Jadwiga: W Wigilię mówili: ,,Broń Boże, żeby do domu przyszła pierwsza kobieta". Zwiastowało to nieszczęście. Czasami wpadnie do mnie synowa, a ja mówię: ,,Nie miałaś kiedy przyjść, trzeba było syna wysłać" (śmiech). Pierwszy powinien przyjść mężczyzna, to zwiastowało szczęście. Kobieta natomiast oznaczała plotki, nieporozumienie w rodzinie i między sąsiadami, a nawet śmierć któregoś z domowników. 
W Boże Narodzenie powinny królować czerwień i złoto. Czerwień to miłość, szczęście, a złoto - bogactwo. 

Małgorzata: Pamiętam, że w pokoju, w którym miała być Wigilia, moja babcia bieliła wapnem ściany. Wapno ma też właściwości odkażające, musiało być pięknie i czysto, by narodzony Pan Jezus przyszedł do pięknego pomieszczenia. Czyste były też serca mieszkańców, bo wszyscy w adwencie chodzili do spowiedzi. Mój dziadek pościł dwa razy w tygodniu, jadł wtedy tylko raz dziennie. Dokładnie sprzątano dom i jego obejście. Mężczyźni zabijali dobrze utuczonego przez kilka miesięcy świniaka. Przetapiano słoninę na skwarki, które były niezbędne do okraszania potraw. Ze skwarek gospodynie wypiekały również przepyszne kruche ciastka, wyciskane przez maszynkę. Mięso peklowano w glinianych lub kamiennych garnkach i wyrabiano z niego wędliny. Pozostałą część solono i przechowywano w specjalnych skrzyniach na strychu. 
Z Wigilią wiążą się przysłowia i wierzenia, które według janowian miały stanowić o wszystkim, co wydarzy się w nadchodzącym roku. Mówiono: ,,Jaka Wigilia. taki cały rok". Tego dnia każdy starał się być miły i uprzejmy dla innych. Od świtu zwracano uwagę na szczekanie psa, kształt unoszącego się z komina dymu. Powszechne były przepowiednie dotyczące pogody: ,,W jakim blasku Bóg się rodzi, w takim cały styczeń chodzi", ,,Śnieg, gdy Bóg się rodzi, owoce w sadzie obrodzi", ,,Gdy Chrystus przed pełnią się rodzi, następny rok pola obrodzi". Nie zapomniano o wróżbach. Jeżeli komuś podczas wieczerzy wypadła łyżka, oznaczało to coś złego. 

—  Ozdoby choinkowe robiło się samodzielnie?
Małgorzata: Babcia uczyła mnie robienia ozdób z papieru, szyszek i orzechów. ze słomy i bibuły. Robiłyśmy łańcuchy ze słomy, bibuły czy pazłotka.

Jadwiga: Na choince wieszało się jabłuszka, pierniki i cukierki. Nie wolno było dzieciom ich zjadać.

Małgorzata: Myśmy czasami odwijali papierki, zjadaliśmy zawartość i zawijaliśmy z powrotem. Po Wigilii babcia pozwalała zjadać cukierki, a tam nie było co (śmiech).
W domach były kiedyś podwójne okna. Między nimi znajdowała się wolna przestrzeń, w której układano watę. Miała ona na celu uszczelnić okna. Wyglądała jak śnieg, na którym układano kolorowe bombki. Kiedy mróz oszronił te okna, wyglądały jak z bajki. Bombki zazwyczaj kupowano na jarmaku w Chorzelach. Ręcznie malowane w kształcie aniołków, bałwanków, ptaszków, Mikołaja czy szopki pięknie przozdabiały także choinkę.

Jadwiga: Wieszano też jemiołę na szczęście.

— A jak wyglądała Wigilia?
Jadwiga: Moja mama pochodziła od Kurpi, i tam w Wigilię palono słomę na znak, że idą święta. Wigilia była bardzo uroczysta. Ojciec rozpoczynał kolację od odczytania fragmentu Pisma Świętego i modlitwy. Następnie łamał opłatek i podawał go poszczególnym członkom rodziny, zaczynając od najstarszej osoby. W Wigilię od południa nie można było już nic robić. Na stole, pod obrusem, obowiązkowo musiało leżeć sianko.

Małgorzata: I wróżono z tego siana.

Jadwiga: Jeżeli ktoś wyciągnął krótkie źdźbło, oznaczało to nieszczęście, długie źdźbło wróżyło natomiast szczęście.

Małgorzata: Obrus musiał być biały, dobrze wykrochmalony, wcześniej prany i wywieszany na mrozie. Zakaz pracy obowiązywał w Wigilię i święta. Nawet wodę przynoszono ze studni do południa, przed kolacją wigilijną. Po kolacji szliśmy całą rodziną na pasterkę. Babcia nie sprzątała potraw ze stołu. Wszystko leżało poprzykrywane lnianymi ściereczkami. Następnego dnia, nawet łóżek nie mogliśmy ścielić, ponieważ tego dnia nic nie wolno było robić.

Jadwiga: Pamiętam, że kiedyś wzięłam igłę do szycia, a mama na to, że w pierwszy dzień świąt to nawet igły nie można dotknąć. 

Małgorzata: W Wigilię nie wolno było nic od nikogo pożyczyć, bo to wróżyło nieszczęście. Niektórzy mówili nawet, że lepiej ukraść, żeby nikt nie widział, a potem mu powiedzieć i oddać.

Jadwiga: Albo jak masz długi to oddaj, bo inaczej kolejny rok będziesz zadłużony. Wołali też, że w Wigilię musi być gości do pary. I jedno wolne miejsce dla gościa. 

Małgorzata: Dla błądzącej duszy, która może się w domu pojawić, żeby miała gdzie usiąść.

— Gdyby ten wędrowiec zjawił się naprawdę, wpuściłyby go Panie do domu?/b]
[b]Jadwiga:
Na pewno.

Małgorzata: Tak, Wigilia to był taki czas, kiedy ludzie sobie bardzo ufali. Wszyscy sobie wybaczali, panowała rodzinna atmosfera. Już w czasie adwentu godzono się z sąsiadami, żeby żadnych waśni nie było. 

— Wigilię rozpoczynano od pojawienia się na niebie pierwszej gwiazdki. Jakie życzenia zapamiętały Panie szczególnie?

Małgorzata: Obyśmy w tym samym gronie, w szczęściu i zdrowiu doczekali następnej Wigilii. I do tej pory tak sobie mówimy. 

—  Wręczało się prezenty?

Jadwiga: Ciastko, cukierek - to były takie prezenty. A później, jak mój mąż pracował na kolei, i przyniósł pierwsze pomarańcze to była ogromna radocha. A teraz nie wiadomo, co by się kupiło to nie dogodzisz (śmiech). Kiedyś człowiek cieszył się, jak czekoladę dostał. To już był luksus. 

Małgorzata: Prezenty musiały być praktyczne. Zazwyczaj były to ręcznie dziane skarpety, czapki, swetry czy szaliki w kolorowe wzory. Przed wojną w Janowie mieszkali Żydzi. Jedna z Żydówek - pani Wexler była bardzo dobrą krawcową. Prowadziła kursy szycia, w których uczestniczyły janowianki. Kobiety w Janowie potrafiły dobrze gotować, dziergać na drutach, szydełkować, ale też szyć.

— Podobno w Wigilię zwierzęta mówią ludzkim głosem. Jak było w Janowie?

Małgorzata: Dziadek brał resztki chleba i opłatek i zanosił zwierzętom do obory. A one według wierzeń miały o północy przemówić ludzkim głosem. Nikt tego nie sprawdzał, bo wszyscy w tym czasie byli na pasterce. A trwała ona często do drugiej nad ranem, ale bywało, że i dłużej.

— Po kolacji śpiewało się kolędy?

Małgorzata: Obowiązkowo! Wspólnie śpiewano kolędy i pastorałki. Wszyscy odzywali się do siebie z serdecznością.
W Wigilię i Boże Narodzenie spotykaliśmy się tylko w rodzinnym gronie. Wspólnie szło się do kościoła. A w drugi dzień świąt to już pani Jadzia najlepiej wie, co się robiło.

Jadwiga: Chodziłyśmy z Herodem, gwiazdą na kiju, zwierzętami z kolędą. Trwało to do Trzech Króli. Kobiety przebierały się za mężczyzn, a mężczyźni za kobiety. Jeżeli ktoś nas nie przyjął, wysypywaliśmy popiół. Robiło się psikusa. Ale też było tak, że dom, który się ominęło, mogło też ominąć szczęście. Tak wróżono. 

Małgorzata: A w sylwestra to z kolei było tak, że mieszkańcy spotykali się ze sobą, a o północy zabierano bramy, drzwi, wozy z podwórka. Wozy wstawiano na dach, dyszlem do komina. Pamiętam jak kiedyś mój dziadek odprowadzał swoich znajomych do Giewart. W pewnej chwili kolega powiedział do dziadka: „Zobacz Stefan, ktoś tu wóz pcha do rzeki. Pomożemy!" Wóz dopchali. Kolega rano wstaje, a na jego podwórku nie ma wozu. Okazało się, że swój pojazd pomógł wepchnąć do tej rzeki. 

Jadwiga: Tak samo mój znajomy, Kazik, gdy wciągaliśmy gumak, pomagał nam go pchać na rynek. A na drugi dzień woła: ,,Toć to mój wóz! A ja pomagałem go pchać".

Małgorzata: Do dzisiaj robi się takie psikusy, ale już trochę mniej, bo wszyscy wiedzą, że bramy są dobrze zabezpieczone. 

Jadwiga: Kiedyś też nikt na policję nie dzwonił. To była tradycja i nikt się nie obrażał. 

Małgorzata: A w Nowy Rok wszyscy chodzili i szukali swoich bramek. Przy okazji pożartowali sobie, a bywało, że i na kufel piwa wstąpili do karczmy.

— Co najbardziej zapadło Paniom w pamięć?

Małgorzata: Myślę, że to co wspominam najlepiej to przyjazd do Janowa i spotkanie z dziadkami. Ja na to bardzo czekałam, bo kiedyś nie jeździło się tak często. Czułam  magię świąt. Atmosfera była bardzo ciepła i serdeczna. Nie pamiętam Wigilii, której nie spędziłam, jako dziecko w Janowie. Uwielbiałam moment, kiedy robiłam z babcią ozdoby i wieszałyśmy je na choince. Dla mnie był to rodzinny czas, kiedy czułam miłość dziadków, do których byłam bardzo przywiązana. To były najpiękniejsze chwile, które pamiętam. 

zl

Obrazek w tresci

2001-2024 © Gazeta Olsztyńska, Wszelkie prawa zastrzeżone, Galindia Sp. z o. o., 10-364 Olsztyn, ul. Tracka 5