Kciuk w górze i uśmiech na twarzy, aby dotrzeć na drugi koniec świata!

2022-07-03 10:00:00(ost. akt: 2022-06-29 11:03:26)

Autor zdjęcia: archiwum Karola

PODRÓŻE /// Mówi, że to niskobudżetowe wakacje, ale bogate w przeżycia, doświadczenia i ogrom emocji. Karol Tejs z Iłowa wrócił ze swojej kolejnej wyprawy autostopem. Tym razem jego wspomnienia pachną Ameryką Południową.
Czytając wspomnienia Karola w dniu rozdania szkolnych świadectw, trudno nie pomyśleć: ja też tak chce! Przecież zaczynają się wakacje, plecak na plecy, mapę w dłoń i ahoj przygodo! Karol Tejs z Iłowa, w wieku 18 lat wyjechał na swoją pierwszą wyprawę po Bałkanach Zachodnich. Potem była jeszcze podróż po Europie Zachodniej, po Węgrzech, po Grecji, po Bałkanach Wschodnich i jeszcze kilka krótszych wypadów, chociażby do Lwowa czy do Kaliningradu.

— Europa stawała już trochę za mała, więc stwierdziłem, że muszę poszukać innego kierunku. Był pomysł by pojechać do Iranu albo do Maroko, jednak chciałem również doświadczyć kultury latynoskiej, którą się zafascynowałem m.in. w czasach liceum, kiedy to "na Polnej" miałem hiszpański, a w tym samym czasie w radiu było pełno hiszpańskojęzycznej muzyki. Wtedy ta kultura wydawała się odległa i niemożliwa do osiągnięcia dla zwykłego Polaka - a to tym samym jeszcze bardziej mnie zachęcało do wojaży do egzotycznej Ameryki Latynoskiej — opowiada podróżnik Karol, którego sposób podróżowania może wydać się szalony, jednak on szybko udowadnia, że do tego "szaleństwa" podchodzi bardzo dojrzale. Jednak wyprawa na drugi kontynent to nie "bułka z masłem". Do tego trzeba się przygotować i mieć wiedzę. To się nie dzieje z dnia na dzień.

Trzeba mieć bagaż...wiedzy
— Choć podróż do Ameryki Południowej była ukształtowana już od 2-3 lat, to jednak niewystarczający budżet oraz pandemia (która w tamtych stronach była dużo bardziej tragiczna, niż u nas, więc i obostrzenia covidowe były większe i trwały więcej czasu) sprawiły, że mogłem dopiero wyjechać na początku tego roku. Dokładniejszym terminem była druga połowa lutego (na jeden dzień przed wojną na Ukrainie), a powodem tego terminu były po prostu tanie bilety do Kolumbii — opowiada Karol — Do Ameryki Południowej wybrałem się ze swoim kumplem, z którym wcześniej byłem na kilku wyprawach. Na długo przed podróżą znaliśmy się na tyle dobrze, że mogliśmy być pewni, że damy radę ze sobą spędzić kilka miesięcy i się nie pozabijać.

I tak zaczęła się kolejna przygoda podróżnika niskobudżetowego. Chociaż... to wcale tak tanie jednak nie jest. 3 i pół miesięczna wyprawa po Kolumbii, Ekwadorze i Peru, a także, na powrocie 5-dniowe zwiedzanie Nowego Jorku, kosztowała około 12 tysięcy.

— Najdroższe oczywiście były bilety lotnicze, które w jedną stronę kosztowały trochę ponad 2 tysiące, natomiast bilet powrotny kosztował trochę ponad 3 tysiące. Atrakcje popularne wśród Amerykanów i Europejczyków często są dużo droższe, dlatego np. samo wejście na Machu Picchu kosztuje ok. 160 zł, nie licząc transportu, noclegu czy innych atrakcji w pobliżu tego miejsca, które potrafią pochłonąć jeszcze z 3-4 razy tyle. Zazwyczaj jednak noclegi, jedzenie i transport w zwykłych miejscach są naprawdę bardzo tanie. Dodatkowo korzystaliśmy z takich serwisów jak Couchsurfing (darmowe noclegi u osób chcących poznać ludzi z innych państw) oraz WorkAway (codzienna kilkugodzinna pomoc w pracy, np. koszenie trawy, w zamian za darmowy nocleg) — wspomina Karol, budząc nie mały zachwyt nad swoją zaradnością i gospodarnością.

To przygoda, ale także świetna szkoła życia! Ileż to można się nauczyć, zwiększyć pewność siebie i wiarę w swoje możliwości. Bagaż wspomnień Karola wydaje się nie mieć końca. To opowieści na książkę, której Karolowi serdecznie życzymy. Chociaż najmilej się słucha opowieści z trasy, wspomnień poznawania nowych smaków, obserwowania wyjątkowych zachodów słońca, noclegu w dziwnych miejscach, których Karolowi na pewno nie brakuje, tak nasuwa się pytanie o trudności, których z pewnością jest nie mało.

Trudności nie brakuje
Można śmiało stwierdzić, że Karol jest specjalistą od podróżowania stopem, zatem...?

— Można tutaj wymienić kilka trudności. Myślę że jedną z nich była bariera językowa , która bardzo ograniczała kontakt z bardzo otwartą społecznością latynoską (ja znam hiszpański na podstawowym poziomie, tak jak mój towarzysz podróży, natomiast angielskiego prawie nikt tam nie zna). Inną trudnością były zasady wjazdu do każdego z tych państw, łącznie z obostrzeniami covidowymi, które wciąż obowiązywały w prawie każdym państwie, w których byłem, a przez ostatnie 2 lata zmieniały się bardzo często. Bardzo często będąc już na granicy nadal nie byliśmy pewni, czy na pewno mamy przygotowane wszystkie dokumenty, których potrzebujemy, jednak w tych sytuacjach bardzo często "lokalsi" wychodzili nam z pomocą — wyjaśnia Karoj Tejs — Podróże niskobudżetowe nigdy nie są w 100% bezpieczne - zwłaszcza po krajach które słyną z dużej ilości kradzieży czy z karteli narkotykowych. Poznaliśmy osoby, które przeżyły kradzież z bronią w ręku. W trakcie pobytu w Kolumbii dość często czytaliśmy o porwaniach i morderstwach w innych częściach kraju, a trzeba pamiętać, że policja tam bardzo często nie działa tak jak powinna. Ale z drugiej strony myślę, że z dużą dozą ostrożności, wyczucia terenu, przynajmniej minimalną znajomością języka i dużym dawką wiedzy, m.in. gdzie są strefy "no-go", można pojechać i się cieszyć podróżą. Dużo też daje poznanie tzw. lokalsa, który może nas oprowadzić, a także poinformować na co w danym miejscu zwrócić uwagę.

Nie ma chyba żadnej innej alternatywy, która pozwalałaby wyciągnąć z podróży tak dużo. Autostop to sposób na odkrywanie świata, w głównej mierze opiera się na życzliwości. Autostopowicz kulturalnie czeka z wyciągniętym kciukiem, aż ktoś się zatrzyma i go podwiezie. No właśnie...nigdy przecież nie wiadomo na kogo się trafi.

— Rodzina zawsze się martwi, już od momentu, gdy powiem że planuje kolejną wyprawę. Zawsze jednak po etapie martwienia się przechodzi czas na cieszenie się, że w jakiś, trochę indywidualny sposób samorealizuje się i zawsze czekają na kolejne zdjęcie, które wyślę lub też rozmowę ze mną — wyjaśnia Karol.

Wspomnienia pozostają na zawsze
A zdjęcia i opowieści zapierają dech w piersi. Poznawanie nowych miejsc w ten sposób, rzeczywiście pozwala na więcej, bardziej, głębiej. Czy da się opisać tą podróż w kilkunastu zdaniach? Nie da się! Jednak dzięki Karolowi, na moment przenieśmy się do Krakowa...

Podróż do Kolumbii zaczęła się w Krakowie, gdzie mieliśmy lot do Barcelony, a tam kilkugodzinne oczekiwanie na kolejny lot. Pozwoliło nam to przejechać się do centrum i zwiedzić jedną z największych atrakcji Hiszpanii, Sagrada Familię. Następnie lot międzykontynentalny i dotarliśmy do “Ziemi Obiecanej” czyli stolicy Kolumbii, Bogoty. Tam spędziliśmy kilka dni, gdzie większość czasu potrzebowaliśmy by oswoić się z wielkimi różnicami kulturowymi - hałasem, otwartością, muzyką, językiem, budownictwem, po prostu wszystkim. Kolejnym punktem był rejon Morza Karaibskiego, po drodze zwiedzając większe i mniejsze miasta w regionie jednych z największych gór na świecie, Andów. Na wybrzeżu obowiązkowymi celami było zwiedzenie trzech miast, Santa Marty, Kartageny (słynących z turystyki i malowniczych uliczek), Barranquilli (słynącej z jednego z najpopularniejszych na świecie karnawałów), a także Parku Tayrona (dzika dżungla nad morzem z ludnością, wciąż żyjącą w niej oraz z cudownymi plażami). Na Morzu Karaibskim udało się również dostać na wyspę Tintipan, gdzie mogliśmy poczuć prawdziwe Karaiby i przez 2 dni zapomnieć o całym świecie. Kolejnym punktem na naszej mapie było 2,5-milionowe miasto Medellin, na którego obrzeżach przez 2 tygodnie mogliśmy “zamieszkać”, a dokładnie skorzystać z serwisu WorkAway. Pracowaliśmy codziennie przez około 4 godzinny przy drobnych pracach typu koszenie trawy czy przygotowywanie drewna na opał, po czym mogliśmy korzystać z uroków ośrodka wypoczynkowego na szczycie góry otaczającej miasto, albo po prostu pojechać do miasta i cieszyć się z jego uroków i atmosfery, które do dziś pamiętają barona narkotykowego sprzed kilku dekad, Pablo Escobara.

Kierując się Drogą Panamerykańską w stronę Ekwadoru mieliśmy jeszcze możliwość zwiedzić miejsce, które słynie z najwyższych palm na świecie, Salento, a także miasto które słynie z potraw z świnek morskich, Ipiales. W Ekwadorze właściwe najważniejszym dla nas punktem było spędzić Wielki Piątek w stolicy, Quito. Miasto to słynie z wielkich procesji, podczas których jest wiele fioletowo ubranych ludzi, często chodzących boso po rozgrzanym asfalcie oraz z łańcuchami przypiętymi do nóg. Inni katolicy, chcących uczcić święto noszą wielkie krzyże, albo biczują się pokrzywami. Byliśmy również na nieco mniej popularnej procesji na obrzeżach Quito, która trwała późnym wieczorem, a głównym punktem byli ludzie przebrani za diabły, którzy mieli na zadanie rozpraszać w modlitwie wiernych. W Ekwadorze spędziliśmy jeszcze ok tydzień podróżując w stronę Peru. Jednym z najciekawszych zjawisk po drodze były osuwiska, które sprawiały, że nie raz musieliśmy pozostawić auto w którym jechaliśmy na stopa i dalej przejść przez resztę drogi pieszo, bądź też czekać wiele godzin, aż drogowcy sprawią, że droga znowu będzie przejezdna.

W Peru pierwszym miejscem na naszej liście było Iquitos - największe na świecie miasto (ok. 400 tys mieszkańców) bez dostępu do drogi lądowej. By dostać się do miasta musieliśmy płynąć 3 dni łodzią towarową na hamakach wraz z wieloma zwierzętami, owocami, towarami, a także lokalsami rzeką Amazonką przez największą dżunglę na świecie. W samym Iquitos spędziliśmy kilka dni delektując się lokalną kuchnią, poznając lokalną ludność i poznając najbliższą miastu dżunglę.

Kolejnym celem było dostanie się do rejonu górskiego Cuzco, gdzie chcieliśmy za wszelką cenę dostać się na Machu Picchu. Cuzco zaskoczyło nas wielką ilością Indian, tradycyjnych strojów i ilością zagranicznych turystów. By dostać się na Machu Picchu musieliśmy pokonać kilkunasto kilometrowy szlak pieszy idący wzdłuż torów kolejowych do miejscowości Aguas Calientes, a następnie wejść na dość wysoką górę. Nieco wyczerpani mogliśmy podziwiać widok na wymarzone miasto pośrodku gór należące niegdyś do Inków. W drodzę do stolicy Peru, Limy, zwiedziliśmy jeszcze miasteczko Nasca, słynące z tajemniczych linii na piasku z początku naszej ery, a także miasto Ica, w pobliżu którego jest malownicza oaza pustynna i wiele wydm na około.

W Limie spędziliśmy kilka dni, a następnie mieliśmy lot do Nowego Jorku, z przesiadką w Miami. Nowy Jork od razu nas zaskoczył z swoją multikulturowością i nieco odmiennym stylem życia niż w Ameryce Południowej. Wszystkie obowiązkowe punkty, takie jak Times Square, Wall Street, Statua Wolności czy memoriał po World Trade Center odwiedziliśmy, choć i tak myślę, że 5 dni to zdecydowanie za mało na tak potężne i zachwycające miasto jak Nowy Jork. Cieszę się mimo to że miałem możliwość choć trochę poczucia jak wygląda to miasto. Do Polski wróciliśmy z kilkoma przesiadkami lotniczymi w Portugalii, Francji i Belgii oraz pociągami w Niemczech i Polsce.


Karol Tejs z Iłowa, opowiedział o podróżowaniu stopem wyjaśniając wiele aspektów technicznych, logistycznych. Dziękujemy! Pozostaje nam życzyć Karolowi kolejnych fantastycznych wypraw i życzliwych ludzi na trasie.

Alina Laskowska



2001-2024 © Gazeta Olsztyńska, Wszelkie prawa zastrzeżone, Galindia Sp. z o. o., 10-364 Olsztyn, ul. Tracka 5