To uświadamia, jaką tragedię przeżywają ludzie z powodu wojny

2022-11-26 10:34:57(ost. akt: 2022-11-25 16:58:42)

Autor zdjęcia: Joanna Mieszczyńska

Joanna Mieszczyńska z Olsztyna od początku rosyjskiej agresji zajmuje się pomocą dla Ukraińców i Ukrainy. Kiedy trzeba, sama siada za kierownicą busa. Niedawno wróciła z kolejnego konwoju humanitarnego do Ukrainy, gdzie wspólnie z grupą wolontariuszy odwiedziła rannych żołnierzy w szpitalu, ale też poznała okrutną historię codzienności cywili.
Na obszarze objętym wojną na terytorium Ukrainy spędziła już prawie 40 dni. Współpracowała z administracją lokalną, wojskiem, szpitalami, domami dziecka, fundacjami i osobami indywidualnymi. Wszyscy, którzy angażują się w pomoc Ukrainie, są wolontariuszami – są różnymi ludźmi, wykonują różne zawody. Połączyła ich wspólna idea pomagania i organizacji konwojów.

— Może to głupota, ale nie czuję strachu w Ukrainie. To nasze wewnętrzne ograniczenia powodują lęk, obawy, strach i nasza odpowiedzialność za innych oraz realne niebezpieczeństwo na terenach wojennych. Nie można negować czyjegoś strachu czy obaw. Każdy jest inny — mówi Joanna Mieszczyńska.

Nieoczekiwane sytuacje

To był już ich trzynasty wyjazd. „Pechowa trzynastka” trzymała się ich od początku. Zaczęło się od pomyłki. Zatankowany bus, przekazany do trasy przez darczyńcę, odjechał z innym kierowcą. Wolontariusze musieli zawracać go z trasy, jednak mimo zawirowań udało się nim pojechać. Kolejna przygoda to zepsuty duży olsztyński bus, który wrócił ostatecznie na lawecie. Na szczęście umieszczony w nim towar udało się przepakować i złożyć w magazynie.

— Niestety sytuacja na froncie, gdzie mieliśmy jechać, była bardzo trudna. Od dowództwa naczelnego jednego z oddziału dostałam informację z prośbą, abyśmy nie przyjeżdżali w okolice Bachmutu i Kramatorska. Tam toczą się ciężkie boje. Dary przekazaliśmy wojskowym, aby przewieźli je dalej. My natomiast odwiedziliśmy dwa inne miejsca — opowiada Joanna.

Szok i powstrzymywanie łez z uśmiechem na twarzy

Wolontariusze otrzymali przepustki do oddziału traumatologii Wojskowego Szpitala w Kijowie. Spotkali się tam z żołnierzami, którzy zostali przywiezieni z linii frontu bez rąk czy nóg.

— Przekazaliśmy im domowe wypieki oraz dobre słowo i pozdrowienia z Polski. Spotkaliśmy się z Aleksandrem – wojskowym oraz jego mamą Wiktorią („żelazna matka” to dobre określenie). Chłopak został ranny, najechał na minę, stracił dwie nogi, ma uszkodzoną rękę i twarz. Na sali szpitalnej oprócz niego było jeszcze pięciu innych, ciężko rannych wojskowych. Miałam szansę z nim chwilę porozmawiać — opowiada Mieszczyńska. — To był jeden z najtrudniejszych momentów. Mam tych ludzi przed oczami i zdjęcie Aleksandra sprzed wojny. Wierzę, że choć trochę podtrzymaliśmy go na duchu. Bardzo dziękował za spotkanie. Podziękowania przesyłał też wszystkim Polakom.

Tak wojna zmienia życie

— Podczas wyjazdu po stronie ukraińskiej w Kijowie zrobiliśmy także bardzo duże zakupy spożywcze. Kupiliśmy mleko, wędlinę, sery, twarogi, które są potrzebne każdemu na co dzień. Dwa razy w trakcie zakupów wyłączyli nam światło, o czym zapomina się w Polsce. Dziś w Ukrainie światło jest włączane na kilka godzin, w związku z czym przestaje działać sklep. Kasy jeszcze przez chwile działają na agregatach, jednak chwilę później wszystko jest wyłączane, a sklep należy opuścić — opowiada wolontariuszka. — Mając kosze pełne towaru, musieliśmy wyjść ze sklepu. Wróciliśmy po kilku godzinach, zaczęliśmy naliczać na kasę produkty i powtórzyła się ta sama sytuacja, przez co nie mogliśmy zapłacić rachunku. Ostatecznie towar odebraliśmy następnego dnia i pojechaliśmy z nim do bardzo małych wiosek, Iwaniwka i Jahidne w obwodzie czernihowskim.
Na początku wojny wieś zajęli Rosjanie. Wszystkich mieszkańców wioski spędzili do szkolnych piwnic. Znalazło się w niej około 300 osób.

— Byliśmy w tych salach, oprowadził nas jeden z mieszkańców, Igor. Czuć tam wilgoć, stęchliznę i widać myszy. W salach zostały porozrzucane rzeczy czy krzesła, na których siedzieli mieszkańcy. Z relacji Igora wynikało, iż ludzie siedzieli tak ciasno, że każdy najmniejszy ruch skutkował nadepnięciem na sąsiada — mówi Mieszczyńska. — Na framugach drzwi każdego z pomieszczeń piwnicznych napisano, ile jest w nich osób – zarówno dorosłych jak i dzieci – aby rozdzielać jedzenie. Rosjanie urzędowali się na piętrze budynku. W tych pomieszczeniach przez miesiąc umierali ludzie… Dopiero po wielokrotnych prośbach Rosjanie pozwolili na wyniesienie trupów z piwnic. Niektórych z mieszkańców rozstrzeliwali na zewnątrz. Po jakimś czasie pozwalali dopiero zakopać zmarłych.
Uwięzieni w piwnicach na ścianach zapisywali daty i nazwiska zmarłych czy rozstrzelanych sąsiadów. Dzieci na jednej ze ścian napisały hymn Ukrainy, tworzyły rysunki – pojawił się tam również duży, malowany anioł.

— Jest to miejsce symboliczne. Pobyt w piwnicy był traumą dla mieszkańców wioski. Tam też wystawiliśmy nasze kosze z jedzeniem. Mieszkańcy zebrali się obok punktu, których ich jednoczy, czyli obok domu kultury. Przywiezioną żywność rozdawaliśmy prosto do rąk. Do dzieci trafiły ręcznie robione pluszaki z Otwocka czy słodkości. 150 osób otrzymało wartościową pomoc żywnościową.
Grube bluzy czy rękawiczki trafiły także do wojskowych. Podarował je jeden z darczyńców z Olsztyna. Dodatkowo grupa wolontariuszy przekazała karmę dla zwierząt, która trafi do oddziałów wojskowych działających w okolicach Bachmutu i Mikołajowa, gdzie wojsko i ludność cywilna dokarmia opuszczone zwierzaki. Karmę zostawili też w Buczy i Kijowie. Lokalnie dba się o zwierzęta, które potrzebują pomocy – także tej z Polski.

Powrót do rzeczywistości

— Po powrocie z takich konwojów humanitarnych często nabiera się dystansu do tego, co jest wokół nas, do rzeczy, które tak naprawdę są mało istotne. Nie warto denerwować się rzeczami błahymi, najważniejsi są nasi bliscy — opowiada Joanna Mieszczyńska. — Cieszmy się z małych rzeczy, chwil nam danych z bliskimi, świętujmy każdy dzień bez wojny i… pomagajmy potrzebującym. Żyjemy w czasach, gdzie bardzo blisko nas toczy się wojna. Powinniśmy pomyśleć, co zrobić, aby zapewnić sobie i naszym bliskim bezpieczeństwo — podsumowuje Joanna Mieszczyńska.

2001-2024 © Gazeta Olsztyńska, Wszelkie prawa zastrzeżone, Galindia Sp. z o. o., 10-364 Olsztyn, ul. Tracka 5